Jacob Jordaens namalował ten temat w kilku redakcjach, jedna bardziej upojna (nomen omen) od drugiej. Znane pod tytułem „Król pije”, czasem także jako “Fasolowy król”, dziś do obejrzenia w Brukseli, Wiedniu, Petersburgu, Paryżu, Kassel. Flamandzkie biesiady z całą ich witalnością, bujną przesadą, brakiem hamulców, obscenami i głośnym rechotem. Barokowy nadmiar w każdym calu. Sama uczta raczej skromna, ot, trochę szynki i pieczywa, trochę gofrowatych ciastek. Ale trunków nie zabraknie, nawet dla najmłodszych…
Uczestniczymy w święcie mającym długą tradycję, w chrześcijańskiej Europie w średniowieczu i w czasach nowożytnych najczęściej obchodzonym w dzień Trzech Króli, ale niekoniecznie, więc może powiedzmy: między Bożym Narodzeniem a Epifanią, w przededniu lub jako preludium do karnawału. W Holandii i Flandrii bywała to tzw. „dwunasta noc” albo Driekoningenroud: na początku biesiady podawano ciasto; kto w swoim kawałku trafił na ziarnko fasoli, zostawał jednodniowym królem, dobierał sobie spośród pań królową – i rządził. Czyli regularnie podnosił do ust pełen kielich, a reszta towarzystwa szła w jego ślady wołając „król pije!”. Co oczywiście kończyło się stanem kompletnego upojenia, głupawką, rują i porubstwem. Oszczędźmy sobie opisów tego flamandzkiego towarzystwa, koń jaki jest, każdy widzi…