Kształt dokonały, barwa szlachetna, ładnie odbija światło, cień modeluje jego krągłości – wymarzony obiekt dla malarza. A jednak jajko nieczęsto wypatrzymy na obrazach. Czasem posłuży się nim malarz jako symbolem płodności i szczęścia, znakiem nadziei, zmartwychwstania, cudownych narodzin Chrystusa (pamiętamy fascynujące i tajemnicze strusie jajo, jakie w konsze absydy zawiesił nad Marią z Dzieciątkiem Piero della Francesca). W kontekście kulinarnym jajko pojawia się jeszcze rzadziej, a przecież pyszne, pożywne, zdrowe. Ale zacznijmy ab ovo…
Joachim Bueckelaer, Dziewczyna z koszem jajek, 1 ćwierć XVII w., Warszawa, Muzeum Narodowe
Oczywiście pojawia się na niderlandzkich i włoskich obrazach przestawiających sceny targowe i kuchenne – wśród obfitości dóbr na straganach u Pietera Aertsena, Joachima Bueckelaera, Vincenzo Campiego; w koszach, misach, garnkach. Wiadomo, bez jaj trudno o dobrą kuchnię, każde ciasto jaj wymaga, każda treściwa legumina.
Czasem jajko bywa stłuczone. To obiekt malarski równie ciekawy: kontrast sztywnej i kruchej skorupki, przejrzystej, rozlewnej śliskości białka i spoczywającego w nim żółtka o niepowtarzalnej, nasyconej barwie – niewiele darów natury może się z nim równać. Ale nie dla urody się tu pojawia. Jajeczko na ladzie u Bueckelaera to nie reklama świeżości produktu. To przestroga: jajko kruche jest jak cnota, a gdy raz się nadtłucze… Uważaj, dziewczyno, masz wiele do stracenia. A ona? Wydaje się, że przestrogę puszcza mimo uszu, zarumieniona, uśmiecha się, patrzy śmiało. „Słuchaj, dzieweczko! Ona nie słucha”.