Tagi

, , ,

Jean Béraud (1849-1935) namalował chyba nie mniej scenek paryskich niż Wojciech Kossak koni. Malarz zręczny i płodny, a że żył długo, zostawił olbrzymie oeuvre, bezcenny – choć oczywiście wybiórczy – obraz Paryża swoich czasów. Za życia bardzo ceniony, dziś także chętnie kupowany: obrazy wdzięczne i niewymagające, ot, ozdoba domu klasy średniej. Poziom artystyczny zostawmy na boku; co kto lubi. Najpierw akademik, potem nasiąknął nieco impresjonizmem i tej mieszanej, lekkiej manierze pozostał wierny. Przyjaciel Edouarda Maneta i Marcela Prousta, bywalec salonów, teatrzyków i modnych lokali, zilustrował Paryż fin de siècle’u i wczesnych lat międzywojennych jak mało kto: Wielkie Bulwary, mosty nad Sekwaną, Pola Elizejskie i Pola Marsowe. Opera i niedzielne nabożeństwa. Dobre towarzystwo, zamożni mieszczanie. Z klas niższych – artyści, studenci, aspirujący dziennikarze, modystki, midinetki, i jak to w tych czasach, koniecznie kobiety niezbyt ciężkich obyczajów. I kawiarnie. Kawiarnia – paryski znak rozpoznawczy, fingerprint paryskiego ducha.

W dorobku Bérauda znajdziemy mnóstwo uwiecznionych lokali – kawiarnie, cukiernie, café-concert, bistra, piwiarnie. W nich – wachlarz ludzkich typów i postaw (choć nie spodziewajmy sie raczej klas niższych; tragarze i przekupki z Hal, robotnicy i konsjerżki nie należą do sfery zainteresowań malarza, co najwyższej schludnie ubrana panna służąca, obowiązkowo młoda, ładna i zgrabna). Lokale eleganckie, wielkie lustra i mosiężne żyrandole; lokale swobodne, kanapy skórzane, marmurowe blaty; lokale dla niezamożnych aspirujących, drewniane stoły, gęste obłoki dymu z tanich papierosów i cygar. Zaglądamy na stoły i stoliki: karafki, butelki, syfony, kieliszki, wiaderka z lodem, szklanki, kufle, ceramiczne podstawki-podstawy przyszłego rachunku. Czego brak? Filiżanek. Brak kawy. Kawa jest całkiem nieobecna!

Nawet w cukierni. Mali i duzi zajadają się łakociami; ptifurki, galetki, rurki, tarlaletki znikają w ustach. Spodziewalibyśmy, że młode elegantki siedzące przy stoliku poproszą o kawę. Nic podobnego. Kelnerka nalewa im likieru. W tle, w gablotach i na szklanych półkach – bateria pękatych butelek i karafek, chyba nie tylko na wodę. Za to nie widać żadnej staromodnej maszynki na naftę, żadnej kawiarki.

W café-concert – likiery i destylaty, papieros i cygaro. Aperitif czy kieliszeczek na trawienie, po obfitej kolacji?

Usportowiona część Paryżan zadowoli się wodą sodową albo lemoniadą (pamiętamy, jakim powodzeniem cieszą się lemoniady we wszystkich kręgach bohaterów W poszukiwaniu straconego czasu; to napój modny i nieodzowny). Cykliści i cyklistki pilnie nawadniają organizm, żadnych stymulantów nie potrzebują.

W lokalach popularnych, w których godzinami przesiadują prawdziwi lub domniemani artyści, literaci i dziennikarze królem jest oczywiście absynt, przez jednych pieszczotliwie nazywany „zieloną wróżką”, przez innych – „zieloną zarazą” albo „biletem w jedną stronę do Charenton” (ponurej sławy szpital psychiatryczny pod Paryżem). Wróżka czy zaraza, na obrazach raczej nie jest zielona, raczej bladoszmaragdowa i mętna, bo po rozcieńczeniu wodą barwa trunku traci na urodzie i znika lrkko opalizująca przejrzystość płynu.

O roli absyntu w zyciu paryskiej bohemy napisano już chyba wszystko, to alkohol najczęsciej potretowany, wydaje się, że żaden francuski malarz tego czasu nie pominął tego aspektu. Więc i Béraud maluje całe serie knajpianych obrazów z absyntem w roli głównej, rozcieńczanym wodą z syfonu albo karafki. Pijanym w towarzystwie lub w samotności. Depresjogennym.

W krainie wina zadziwiająco mocną pozycję zajmuje piwo. Przypominamy sobie kelnerki Maneta roznoszące ogromne kufle w café-concert. Ale równie często pijane w pokalach, to wersja mniej ludowa. Piwo w takim naczyniu dobrze się komponuje z zadymioną salą bilardową, panami w białych koszulach i kamizelkach, krótko mówiąc: z niższymi stanami klasy średniej.

Oczywiście króluje w taniej, na studencką kieszeń brasserie. Przygnębiające wnętrze: szaro, buro, dekadenckie nastroje, ból istnienia, atmosfera wyczerpania. Stosik ceramicznych podstawek wskazuje skalę konsumpcji. Jeśli wiemy, ile kresek zaliczają bywalcy czeskich albo niemieckich piwiarni, nie wygląda to imponująco. Ale zapewne nie tylko piwem się raczą; w takich samych dość pojemnych kieliszkach – bladoseledynowy absynt. Kieliszek prawie pełen, a amator już zamroczony. A może tylko duma nad marnością świata i bezsensem wszystkiego?

Wino w lokalach najczęściej pijają kobiety. Chyba, że jest to likier?

A wieczorem… Czy dzień „po”? Oj, przydałaby się panom filiżanka kawy.

Kawy w paryskich lokalach masami portretowanych przez Bérauda nie uświadczymy. Więc gdzie się podziała?

Z pewnością jest codziennym produktem użytku domowego. Towarzyszy petit déjeuner, podawana na zakończenie obiadu, po kolacji. Albo i bez okazji. W domach uruchamia się zmyślną kafetierę „à la de Belloy” (niegdyś faworyta Balzaca) lub „à la Chaptal”. To napój codzienny jak woda. A może i bardziej. Wiemy, że handlarki z Hal o świcie krzepią się kawą sprzedawaną na kubki przez obnośnych sprzedawców (tragarze preferują szklaneczkę eau-de-vie). Jednym słowem: nic nadzwyczajnego.

Ale to wszystko nie tłumaczy, dlaczego w kawiarniach nikt nie pije kawy. Paryż bez kawy… Trudno uwierzyć. Że też Béraud, wielki ilustrator kilku dekad paryskiego życia, pominął tę ikonę. Anty-kofeinista?

Na szczęście mamy inne dowody jej obecności.