Dziękuję tym, którzy podrzucili mi swoje typy, zapamiętane wątki kulinarne z dawnych lektur! Jest tego sporo, materiału do badań starczy na długo
Smażenie naleśników w Fizi Pończoszance (Joanna)
Próba głodu, której poddany jest Mirek Kubiak z I ty zostaniesz Indianinem Wiktora Woroszylskiego (Gosia ; ja też to zapamiętałam, i jeszcze w tej samej powieści, „porydż” na śniadanie)
Krystyna Siesicka Przez dziurkę od klucza, Małgorzata Musierowicz: Łasuch literacki i Całuski pani Darling (to od Pawła, a właściwie od jego literackiej żony)
Straszne dzieciaki czyli Staś Straszydło (Struwwelpeter), Muminki i oczywiście Mikołajek i inne chłopaki, a z tych chłopaków zwłaszcza Alcest (Włodek)
Wiersze Danuty Wawiłow o makowcach i o urodzinkach (Magda)
Tajemnicze marynowane cytrynki z Małych kobietek Louisy May Alcott (Elżbieta ; mnie też fascynowały, zupełnie nie wiem, co to mogło być – przecież nie marynowane, a właściwie kiszone w soli, przysmak orientalny?..).
Panienki zawsze sobie coś kupują do jedzenia, i trzeba robić jak one, bo inaczej posądzają o skąpstwo. Teraz są w zwyczaju marynowane cytryny, ssą je w czasie lekcji, chowając głowę pod stół, i zamieniają w kąciku ołówki, pierścionki ze szklanem oczkiem, papierowe lalki i tym podobne rzeczy. Jak panienka lubi koleżankę, to jej daje cytrynę marynowaną; jeżeli zagniewana jest na którą, zjada sama w jej oczach i nie pozwala jej nawet oblizać. Wszystkie częstują się kolejno, i mnie dawały już tyle razy, a nie mogłam się odwzajemnić, chociaż koniecznie wypada, bo jak wiesz, to są długi honorowe.
przeł. Zofia Grabowska
Uzupełniam: Basia podaje przepis na marynowane cytryny , ja ciągle jeszcze powątpiewam, przecież tym panienkom gęby by powykrzywiało?
Oczywiście, Basia (jak to filolog i smakosz!) sypie kolejnymi przykładami jak z rękawa:
„Zdobywcy orzechowego tortu” Piotra Wojciechowskiego
„Dzieci z Bullerbyn”
Edith Nesbith, „Pięcioro dzieci i Coś”, „Feniks i dywan”, „Historia amuletu”; tam dzieci są zawsze same, albo pod opieką służby i wciąż coś jedzą.
I Mary Poppins!
Haliny Snopkiewicz „Słoneczniki” dziewczynka, notoryczny niejadek, chadzała z dziadkiem do knajpy, a on pozwalał jej zamawiać. „Śledzia i lody”, wołało dziecko. A kiedy kelner się zdumiewał, dziadek dodawał, „Dziecko powinno jeść, ręką nogą, śledzia i lody, byleby jadło!”
I kanapki Muminka z kartoflami i sardynkami. I moje ukochane zdanie : „na kolację były duże, żółte naleśniki z malinową konfiturą i wczorajsza kasza, której nikt nie chciał jeść, więc ją odłożono na jutro”.